niedziela, 22 czerwca 2014

CHERUB: 3

- Simmons, ruszać się! 5, 6, jesteście słabiakami! - krzyczał Pile na bliźniaków.
To był dwudziesty pierwszy dzień szkolenia. Trzeci tydzień w odosobnieniu. Jedna piąta koszmaru przebyta. Z dziesięciu rekrutów, w pierwsze dni zrezygnował jeden. Tylko jeden. Kontuzja wykluczyła dwóch innych, a czwarty załamał się kilka dni temu. Sześć osób się trzymało. Joshua Asker, któremu przydzielono inną partnerkę – dwunastoletnią Melissę Tersh, bliźniaki Isabelle i Peter Simmons oraz Yvonne Blencher i Simon Marshall.
Szkolenie było takie straszne, jak wszyscy mówili. Teoretycznie normalna ilość snu, jednak nie wystarczała rekrutom do zregenerowania się w nocy. Ciągłe zaprawy fizyczne, te w planie i te nadprogramowe przemęczały cherubinów, a pokrzykujący instruktorzy nie dawali żyć. Co chwila, za każdą błahostkę, odbierano im posiłki. Karano całą grupę za każde opóźnienie, dlatego szybko nauczyli się pomagać innym. Yvonne była drobna, dlatego brano od niej trochę bagażu na wycieczkach z plecakami. Melissa miała problem z językami, więc, podczas lekcji, Izzy pomagała jej. Wszyscy pomagali wszystkim i wszystkim to pasowało. Po trzech tygodniach nikt nie chciał odpaść i każdy miał tylko jeden cel: szarą koszulkę. Wszyscy chcieli brać udział w misjach, awansować, a przede wszystkim mieć własny pokój w nowym budynku mieszkalnym.
- Raz, raz! - wrzeszczała Speaks. - Co jest, może potrzebujecie zachęty, co?!
Trwał bieg przez tor przeszkód. Za kilkanaście minut mieli zacząć lekcje, a instruktorzy zamienili im przebieżkę na skakanie przez żywopłoty i taplanie się w bajorze. Normalnie, żeby przejść tor, potrzebowali od czterdziestu pięciu minut do godziny. Teraz mieli tylko połowę z tego czasu. Jeśli nie chcieli się spóźnić na lekcje – a nie chcieli – musieli nadwyrężyć mięśnie i całą resztę, żeby zdążyć przejść tor w pół godziny.
Izzy i Peter przebrnęli przez płytkie jezioro i byli przemoczeni, kiedy instruktor Speaks zaczęła tryskać z węża lodowatą wodą. Przebiegli do następnej przeszkody – mostu, na który trzeba było wskoczyć i zeskoczyć z drugiej strony, jeśli nie chciało się mieć złamanych nóg przez opony, które były na dole i czekały na najmniejszy błąd rekrutów.
Bliźniaki wskoczyły na most w chwili, kiedy Speaks skierowała na nich strumień wody. Byli najbliżej, a ciśnienie wody było wielkie, więc kiedy Peter dostał strumieniem wody w plecy, Izzy mogła tylko wyobrażać sobie jak to boli, kiedy spadnie się głową w dół do opon. Rozległ się nieludzki wrzask. I chlipnięcie. Isabelle szybko, ale ostrożnie, zeszła do brata.
- Peter! - wrzasnęła. Nie, nie mogło mu się nic stać! Mieli jeździć razem na misje, razem zdać szkolenie, nie, on nie może...
A jednak. Los bywa okrutny.
Kiedy dobiegła do brata, zauważyła plamę krwi na jego bojówkach. Przeraziła się. Co jeśli coś poważnego mu się stało? Przyklęknęła koło niego. Miał otwarte oczy, patrzył ze strachem na wszystko dookoła. Z ust wypływała mu stróżka krwi.
- Instruktorze Pike! Instruktor Ambers! Niech  ktoś tu przyjdzie! - zaczęła krzyczeć Isabelle.
Przyjrzała się bratu. Podwinęła bojówki. Krew wypływała z małej rany na prawej łydce, niezbyt poważnej. Dopiero spojrzenie na lewą nogę uświadomiło Isabelle, że jest bardzo źle. Na pierwszy rzut oka kolano wydawało się być wykręcone o sto osiemdziesiąt stopni. Siostra przytuliła się do brata i zapłakała. Mieli zdać razem! W trzy miesiące, jasne, zagoi mu się noga, ale wtedy prawie na pewno ona już będzie miała szarą koszulkę. Nie tak miało być.
Do rodzeństwa dobiegł pan Pike.
- Ranny rekrut! - wrzasnął do krótkofalówki. - Co mnie obchodzi, że jesz śniadanko, Heavey! Mamy tutaj dosyć poważny wypadek, jasne?! Macie być za pięć minut, bez odbioru. - zwrócił się do Isabelle. - Raport.
- Przeskoczyliśmy na most, sir, kiedy instruktor Speaks skierowała strumień wody o wysokim ciśnieniu na mojego brata. On spadł, ja pobiegłam za nim, sir.
- Coś mu się stało? - zadał pytanie Pike. Isabelle chciała prychnąć, to było oczywiste, że tak.
- Wydaje mi się, sir, że ma złamaną lewą nogę. Poważnie. Rozcięta rana na prawej łydce i skręcony nadgarstek nie wydają mi się tak ważne jak to. Prawdopodobnie odniósł jakieś obrażenia wewnętrzne, ponieważ z ust leci mu krew.
- Na pewno ma obrażenia wewnętrzne, do jasnej cholery! Ten dół ma sześć metrów wysokości! A młody Simmons pechowo zaplątał się jeszcze w te opony przed upadkiem, nie miał szans wyjść z tego bez złamania lub chociaż skręcenia.
Stali tak jeszcze jakieś trzy minuty, dopóki nie przyleciał helikopter i nie zabrał Petera. Isabelle pociągnęła nosem. Wiedziała, że teraz musi zdać. Dla niego.
Przechodziła tor przeszkód myśląc o tym, co teraz będzie. Nigdy nie rozstawała się z bratem na dłużej niż kilka dni, a teraz wszystko miało się zmienić – musiała wytrzymać siedemdziesiąt dziewięć dni bez swojego bliźniaka, brakującego ogniwa. Wprawdzie miała drugiego brata – Daniela – a także Josha, Alana, Olivię i Matta, ale oni nie byli jej tak bliscy. Tak znajomi. Peter był wszystkim dla Isabelle i na odwrót. Znali siebie nawzajem na wylot. Prawie czytali w swoich myślach. A teraz dwa i pół miesiąca bez niego. Dwa i pół miesiąca męczącej pracy fizycznej i psychicznej, którą musi przejść.
Z takim założeniem poszła na lekcje, które rozpoczynał język ukraiński.

Po tygodniu Yvonne wykluczyło ze szkolenia wyczerpanie. Jej organizm nie był przygotowany na taki wysiłek, więc po prostu po miesiącu nie była wstanie wstać z łóżka. Dlatego też jej partner, jedenastoletni Simon Marshall został przydzielony Isabelle.
Praktycznie się nie znali. Simon stracił rodziców miesiąc temu i przygotowywał się do szkolenia przez dwa tygodnie. Z tego, co wiedziała Isabelle, chodził do szkoły jeszcze tydzień zanim zdecydował się na dołączenie do CHERUBA.
Chłopak nie był rozmowny. Raczej był typem zamkniętego w sobie, zakompleksionego typowego nastolatka. Dotychczas Isabelle miała z nim kontakt tylko wtedy, kiedy musieli ze sobą w jakiś sposób współpracować na którymś z okrutnych ćwiczeń urządzanych przez instruktorów Nie przejmowała się tym. W końcu każdy kiedyś się otwiera, prawda?

Po miesiącu, trzydziestego drugiego dnia szkolenia, czyli – jak wyliczyła Isabelle – czwartego marca, wszystkich rekrutów w środku nocy obudzono i zagoniono do ćwiczeń. Zostały tylko cztery osoby, więc nie mogli zrobić czegoś bardzo hardcorowego, bo wszyscy powinni przejść, żeby było chociaż czterech nowych agentów, gotowych do wypełniania misji.
Ustawili się w szeregu. Od najniższego do najwyższego. Po kolei: Josh, Isabelle, Melissa, Simon. I wtedy zaczęło padać.
Izzy widziała, jak po Melissie przebiegają dreszcze od zimnego, wręcz lodowatego deszczu. Sama miała ochotę pobiec do bloku juniorów. Wiedziała, że gdzieś tam jest Peter, dlatego zasalutowała instruktor Speaks, kiedy ta sprawdzała rekrutów.
Pod koniec inspekcji wszyscy dowiedzieli się, o co chodzi w ćwiczeniu.
- Macie piętnaście minut, żeby ustalić ze sobą taktykę. Dostajecie pistolety z zwykłymi ćwiczebnymi nabojami starego wydania – tłumaczył pan Pike. - Musicie po prostu dojść do ośrodka. My na was polujemy. Kogo nie będzie, nie je przez tydzień śniadań. A kto będzie pierwszy, dostaje poranne posiłki ostatniego. - Zarechotał, spojrzał na zegarek i ustawił stoper. - i... już.
Rekruci szybko zaczęli ze sobą szeptem dyskutować. Pierwotny plan (wymyślony przez Josha) zakładał, że przedrą się przez las i sprintem pobiegną, strzelając gdzie się da, do łóżek. Izzy zaprzeczyła. Według niej powinni się podzielić na pary i osłaniać siebie nawzajem. Wtedy zaprotestował Simon. Jego logika zakładała, że wtedy nie wykorzystają pistoletów i te staną się bezużyteczne. Josh znów coś zaczął mówić. Simon tłumaczył, że tamten źle myśli. Kłócili się jeszcze dobrych parę minut. I wtedy pan Pike im przerwał, rozdając pistolety.
- Gotowi? - spytał. Nie czekając na odpowiedź, krzyknął: - start!
Josh i Simon pobiegli, jeden w prawo, drugi w lewo. Izzy spojrzała na Melissę.
- Biegniemy?  - spytała.
Melissa skinęła głową. Obie rzuciły się przed siebie, żeby jak najszybciej dobiec do ośrodka. Isabelle obliczyła, że mają do przebiegnięcia jakieś piętnaście kilometrów. Jeśli nie będą zwalniać, na miejscu będą za godzinę z minutami.
Biegły, nie odzywając się do siebie. Izzy załadowała broń. Podniosła ją, żeby móc ją użyć, jeśli zaszłaby taka potrzeba. Melissa zrobiła to samo. Obie nie chciały tego przegrać z chłopakami, więc biegły ile sił w nogach.
Minęło maksymalnie czterdzieści minut, kiedy Isabelle poczuła, że grunt pod nogami jej się zmienia. Melissa nie wyczuła tej zmiany, więc zamiast zmienić swój bieg na wolniejszy i ostrożniejszy, żeby wyczuć podłoże, dalej gnała przed siebie. Izzy chciała ją ostrzec, ale zanim otworzyła usta, jej towarzyszka dotknęła głową ziemi, a dokładniej mówiąc – betonu.
Isabelle popatrzyła na to zdumiona. Co teraz? Przecież instruktorzy nie powiedzieli im... No jasne. Dlaczego wcześniej na to nie wpadła? Coś musiało być w pistoletach.
Przyjrzała się broni. Wyglądała normalnie, najnormalniej na świecie. Pokręciła głową. Dokładnie obejrzała każdy cal. Wtedy zobaczyła, małe światełko i obok mikroskopijny guziczek. Zbliżyła do niego usta. Nacisnęła guzik. Puściła. Co miała powiedzieć? Nacisnęła.
- Ranna rekrutka. W tym miejscu.
Nie chciała zostać postrzelona przez instruktorów, który tutaj przybędą, więc poderwała się na nogi, porwała broń Melissy z ziemi i puściła się sprintem przez betonowy odcinek drogi. Przez osiem minut utrzymywała bardzo szybkie tempo, a potem normalnym, wyuczonym biegiem poruszała się przez niecałe dwadzieścia minut. Zobaczyła budynek, w którym mieściły się łóżka rekrutów. A potem coś ją uderzyło w plecy. Bardzo, bardzo mocno.
- Witaj, maleńka – usłyszała głos. Chłopak usiadł na niej okrakiem.
- Co ty... robisz..., Simon? - wykrztusiła. Ledwo mówiła. Ćwiczebny pocisk powalił ją na ziemię, odbierając jej oddech.
- Ano, widzisz, miałem być pierwszy... a wtedy zobaczyłem ciebie.
- Nic mnie nie obchodzi, czy będę przed tobą. Złaź ze mnie!
- A podobno... - zaczął. Nie zdążył powiedzieć nic więcej, bo wtedy Isabelle uderzyła go łokciem w gardło.


Nic nie powiedziała. Nie zaśmiała się. Nie spojrzała na niego. Truchtem dobiegła do swojego łóżka. Swojej kanadyjki. Może nie mogła się równać łóżkom w kampusie, ale w tej chwili to właśnie chwili odpoczynku pragnęła najbardziej na świecie. Padła na posłanie, przykryła się cienkim kocem i zasnęła, myśląc o czekającej ją nagrodzie.

CHERUB: 2

Isabelle miała rację; Franco nie zdecydował się na dołączenie do CHERUBA przez tą całą akcję z Peterem. Wiedziała, że Zara zajęła się tym, żeby miał rodzinę, ale było jej przykro. Jednak zamiast rozpamiętywać całą akcję, zaczęła przechwalać się przed znajomymi, że była już na jednej misji.
Nadal bała się szkolenia podstawowego: Podobno był koszmar. Miał nim być. Wiedziała, że kiedyś ludzie byli szkoleni lepiej, bo instruktorem był Norman Large. Odszedł zaraz po tym, jak upił się po tym, jak... to długa historia, ale w skrócie (zacznij od następnego akapitu, jeśli nie chce Ci się czytać): Laura Adams, siostra legendy – Jamesa – będąca też trzecią najmłodszą osobą, jaka nosiła czarną koszulkę, na swojej pierwszej podstawówce przywaliła Lare'owi szpadlem, bo ten kazał "kopać groby" (taka kara; kopało się dół na tyle dużym, żeby się w nim położyć, a potem się go zasypywało) Bethany Parker, jej przyjaciółce. Laura uciekła zaraz po tym zdarzeniu. Dziewczyna miała  surową karę, ale dzięki uderzeniu instruktora stała się jedną z najbardziej popularnych dziewczyn w kampusie. Large miał operację, zaczął pić; później, przez alkohol, dostał zawału, kiedy miał przeprowadzić jedną z wędrówek (tak na prawdę upił się jak świnia i przyszedł do obozu; Laura ze swoich chłopakiem widziała go i uratowała, kiedy temu zanikł puls). Przez to Zara Asker, która wtedy zaczynała swoją historię jako prezeska CHERUBA, uruchomiła proces dyscyplinarny, który się nie zaczął, bo Laura i Large wszczęli jedną ze swoich awantur i Large został zmuszony do odejścia.
W każdym razie, kiedyś podstawówka była koszmarem. Później, przez rok, kiedy mieli tylko zastępców instruktorów, mniej więcej 94% przechodziło dalej. A od 2008 roku rygor się powiększył, choć nie tak bardzo jak kiedyś. Dowodziła dwójka instruktorów i jeden pomocnik. Instruktorzy, pan Pike i Panna Speaks. Pomocnik, a właściwie pomocniczka, instruktor Ambers, była mało wymagającą, trzydziestokilkuletnią mężatką. Pracowała tu, bo nigdzie indziej jej nie chcieli, ze względu na jej wybuchową naturę. A może to ona nie chciała...?
Izzy bała się szkolenia. Alan i Olivia je już przeszli, a w CHERUBIE byli o wiele krócej od niej. Ogólnie, jeśli ktoś był całkowicie przygotowany do szkolenia, były to bliźniaki: Isabelle i Peter. Oboje, od kiedy nauczyli się chodzić, ćwiczyli sztuki walki, a nawet Joshua zaczął w wieku czterech lat. W 2007 roku zmieniły się przepisy i dzieci byłych agentów mogły zostać szpiegami. Zara i Ewart Askerowie niemal natychmiast zaczęli szkolić Joshuę, ale nawet to nie dało mu przewagi nad bliźniakami. Mimo wszystko, Josh zaraz po urodzeniu pojechał z Jamesem Adamsem i paroma innymi agentami na misję, w której James rozbił narkotykowy gang.
Isabelle otrząsnęła się z tych myśli. Lubiła Jamesa, ale wiedziała, że dzięki temu nie zda sprawdzianu z portugalskiego. Szybko wszystko uzupełniła i wyszła z klasy.
Natknęła się na Josha, który czekał na lekcję matematyki. Była już jedenasta, ale to nie przeszkadzało mu przeciągać się i ziewać. W końcu był piątek; Wtedy miał same luźne lekcje.
System szkoły w CHERUBIE był bardzo dziwny: lekcje trwały cały rok (nie licząc pięciotygodniowych wakacji), bo agenci, wracając z misji, mieli zaległości. W dodatku klasy nie były ustalane wiekowo. Dzieci dopasowywało się umiejętnościami. Dlatego Izzy chodziła z rówieśnikami na matematykę, historię, geografię, chemię i biologię, a ze starszymi na wszystkie języki i kursy sportowe.
- Cześć – przywitała się.
- Joł – odpowiedział Joshua. - coś nowego?
- Pff, co ty. Te same nudy co zwykle. Co tutaj może się dziać?
- No nie wiem... bomba, terroryści, te klimaty.
- Haha, jasne.
- Trzymaj się teraz. Mama chce ciebie i Petera wziąć na rozmowę.
- Co? Czemu?
- Wyślą was do domu dziecka. Do któregoś w Londynie. Z tego co pamiętam, na tydzień po podstawówce wyjeżdżamy.
- Po co?
- Symulacja zwyczajnego życia. Żebyśmy się normalnie zachowywali na misjach.
- Czemu nie teraz?
- Spytaj się prezeski, młoda.
- Nie przeginaj, stary.
- To tylko dwa miesiące różnicy – oburzył się Josh.
- Teraz to "tylko"?
- Nie chce mi się z tobą gadać.
Joshua zasalutował i zrobił komendę "w prawo zwrot". Równo z tupnięciem, które wydał, rozległ się dzwonek. Kiedy młodzież wylewała się z sal, oni zwijali się ze śmiechu na podłodze.

Minęło siedem następnych lekcji. Izzy przebierała się w szatni dziewcząt po godzinie treningu karate. Podeszła do niej Olivia.
- Słuchaj, mam taką sprawę...
- Alk na urodziny? - spytała Izzy.
- Skąd wiedziałaś?
- Tak po prostu. Dan już załatwia.
- Dzięki – czarnoskóra się uśmiechnęła.
- Spoko – mrugnęła do niej Isabelle. - nie mogę uwierzyć, że to już trzynaście lat. I dopiero sześć, od kiedy się znamy.
- Ja też... szybko minęło, nie? Cztery lata i wylatuję... - zasmuciła się Olivia.
- Hej, staruszko. Równie dobrze możesz powiedzieć, że siedemdziesiąt lat i umierasz.
Zaśmiały się.
- Idziemy w niedzielę do galerii? To twoje ostatnie momenty jako junior, trzeba ci coś kupić do pokoju – zaproponowała starsza agentka.
- Jasne. Czemu nie? - wzruszyła ramionami Izzy.
Wyszły na korytarz.
- Za miesiąc skończą ten nowy budynek. Myślisz, że dostanę tam pokój? - spytała Isabelle.
- Jasne, że tak. Przecież wiesz, tu chodzi o szybkość. - zaśmiała się Olivia.
Resztę drogi szły w milczeniu. Rozstały się przed blokiem juniorów, gdzie Izzy miała spędzić resztę swojego dnia, odrabiając lekcje i śmiejąc się ze znajomymi.
W niedzielę Izzy pojechała, razem z innymi dzieciakami, do Londynu. Autokar, którym jechali, zaparkował o pierwszej przy dworcu autobusowym Victoria Coah Station.
Dzieci z CHERUBA mogły jeździć do miasta w soboty po południu i w niedzielę, którą mieli wolną. Musiały to zgłosić do opiekuna, a ten wtedy załatwiał transport – albo wykorzystywał jakiegoś siedemnastolatka, żeby zawiózł mniejszą ekipę. Zależy. Tym razem, Meryl Spencer, była sprinterka, zdobywczyni złota na olimpiadzie kilka(naście) lat temu, załatwiła autokar, którym czterdzieści kilka osób pojechało do miasta na cały dzień.
Wśród nich znajdowały się bliźniaki, Peter i Isabelle, Olivia i Alan. Josh nie mógł przyjechać, bo miał do skoszenia trawnik obok centrum planowania misji. Z całej piątki (a właściwie szóstki, tylko że Matt – chłopak Olivii – był właśnie na misji) trójka miała za równo siedem dni zacząć studniowe szkolenie podstawowe. Bliźniakom i Joshowi, jako juniorom, marzyły się szare koszulki, ale Mattowi, Alanowi i Olivii – granatowe. Wszyscy chcieli być starsi rangą od reszty.
Cała czwórka wysłuchała Meryl Spencer (krzyczącej, że nie obchodzi jej, co robią dopóki to jest genialne. Oznajmiła też, że każdy kto spóźni się do autokaru – zbiórka o 19 – może liczyć na odjęcie funta od kieszonkowego za każdą minutę spóźnienia) i wyszła za najmłodszymi na zatrute spalinami, kiedyś świeże, powietrze.
- Gdzie idziemy najpierw? - spytał Peter. - Mamy sześć godzin. Może najpierw Gamestation w Westfield? Autobusem czterdzieści minut...
- Idźcie sobie tam – machnęła ręką Olivia. - Tępe bezmózgi kupujące gry...
- Mówiłaś coś? -  spytał Peter.
- Nie, nic. Chodziło mi o...
Zaczęli się kłócić. Alan rzucił szybkie spojrzenie na Izzy i kiedy autobus, który jechał do Westfield, wielkiego centrum handlowego, podjechał, rzucili się tam. Zanim Peter i Olivia się zorientowali, ci byli już w środku, wystawiając im języki i śmiejąc się z nich.
Włoszka pokazała w stronę odjeżdżającego autobusu środkowy palec, ale już nic nie mogła zrobić. Odwróciła się ze wściekłą miną w stronę Petera.

Izzy odwróciła się do Alana.
- Widziałeś ich miny? - spytała, kuląc się ze śmiechu i kasując bilet. - Były takie!
Alan roześmiał się jeszcze bardziej, widząc udaną parodię min Olivii i Petera. Pewnie przez całą drogę by się trzymali za brzuchy i odtwarzali całą tą scenę w pamięci, gdyby nie to, że siedząca naprzeciwko staruszka syknęła na nich ostrzegawczo. Mimo to przez najbliższe dwadzieścia minut ich spojrzenia były roześmiane.
- To gdzie idziemy? - spytała Izzy po dojściu do centrum. Spojrzała na swojego starego blackberry. Dostała go trzy lata temu, po awanturze, z tym, że zgubiła się w kinie. Teraz każdy junior, po ukończeniu siedmiu lat, dostaje, najczęściej używany, telefon komórkowy. - Mamy jakieś... pół godziny, zanim przyjadą.
- Proponuję Borders*. Muszę sobie kupić nową płytę Skilleta.
- Nową? - zaśmiała się Izzy i skręciła w alejkę na której znajdował się sklep. - Wyszła w czerwcu tamtego roku!
- Przez jedną z zawalonych misji obcięli mi kieszonkowe na pół roku. Potem, jak zbierałem to raczej nie na płytę, tylko na nowego iPada. Jakoś tak zleciało.
Po wejściu Isabelle, zamiast do części muzycznej, skierowała się do części z książkami.
- Dokąd idziesz? - krzyknął Alan.
- Po prezent dla Olivii! Chciała tego Percy'ego Jacksona, to jej kupię.
- No tak. Przecież.
Rozdzielili się. Alan wszedł pomiędzy półki z płytami, a Isabelle zanurzyła się w literaturze. Uwielbiała chodzić do księgarni, bibliotek, antykwariatów. Czuła się tam jak w domu. Kupowanie, oglądanie, wąchanie, przeglądanie i dotykanie książek sprawiało jej prawie taką samą przyjemność jak czytanie ich.
Sięgnęła po jedną z części Harry'ego Pottera i zatopiła się w lekturze.

Obudził ją znajomy głos.
- Hahaha! Ej, patrzcie na nią! Co za sierota...
To był Peter.
Otworzyła oczy.
- Co ci odwala, idioto? - warknęła na niego.
- Zasnęłaś – oświadczył jej braciszek. Alan i Olivia dobiegli do zaspanej dziewczyny. Peter ponownie zabrał głos, tym razem z nutą dumy w głosie. - Znalazłem ją.
Alan się roześmiał.
- To już nie pierwszy raz, nie?
Kiedy to powiedział, Izzy przypomniała sobie "te poprzednie razy" o których wspomniał. Faktycznie, zdarzyło się jej już dwa razy usnąć przy Harrym Potterze.
- Może nie powinnam tego już czytać – westchnęła. - Do trzech razy sztuka, prawda?
- Jesteś zbyt uległa. Kup ją sobie i przeczytaj potem, w wolnym czasie – zaproponowała Olivia.
- Niby za co?
- Halo, pomyśl trochę – pokręcił głową Peter. - Nasi rodzice... kupa hajsu... nie pamiętasz?
Dziewczynie mignęło przed oczami wspomnienie Zary Asker, która tłumaczyła bliźniakom, zaraz po ukończeniu siedmiu lat, że mogą wypłacać po trzydzieści funtów miesięcznie z konta oszczędnościowego i po sto funtów w każde urodziny i gwiazdkę, ponieważ ich rodzice mieli trochę pieniędzy pochowanych po kontach bankowych. Peter i Dan ciągle z tego korzystali, ale Izzy wypłacała pieniądze tylko, kiedy na prawdę chciała coś kupić. A książka Harry Potter i Kamień Filozoficzny była tego warta?
Odpowiedź nadeszła przez Alana, który wyrwał jej książkę, wyjął portfel z kieszeni i poszedł do kasy. Izzy podbiegła do niego w chwili, gdy ten dawał pieniądze do zapłaty.
- Musisz korzystać. Masz pieniądze, masz wygodne życie – westchnął. Jemu rodzice nic nie zostawili. –  Więc tuż po szkoleniu załatw sobie półkę i dużo książek na niej. Tak, jak chciałaś, dobra?
Nie oddał jej portfela, zanim się nie zgodziła.

Następnym ruchem Isabelle było ścięcie włosów. Nie zostawiła grzywki ani niczego – powiedziała fryzjerce, żeby ją ogoliła i zostawiła tylko odrobinę jej czarnej czupryny.

W następny poniedziałek Izzy została obudzona przez budzik. Nastawiony na godzinę... szóstą. Przetarła oczy. Szóstą?! Szkolenie miało się zacząć o piątej trzydzieści.
Szybko zeskoczyła z łóżka, przy którym zauważyła niebieską koszulkę CHERUBA i bojówki w jej rozmiarze obok glanów i bielizny. Koszulka i spodnie miały na sobie numerek "5" i były najwyraźniej odziedziczone po kimś innym, bo, tak samo jak bielizna i glany, miały dużo zatarć, poplamień. Izzy wiedziała, że kiedyś by czegoś takiego nie włożyła, ale teraz nie miała wyboru. Ubrała jednak swoją bieliznę i glany, wiedząc, że to są ubrania, w których będzie chodzić przez następne sto dni.
Złapała w locie batonik i wepchnęła go sobie do buzi, popijając wodą. Spryskała się dezodorantem i wybiegła z budynku juniorów, budząc przy okazji kilka sąsiednich pokojów. Kiedy opiekunka tego piętra wyszła z łóżka na korytarz, Isabelle już biegła na teren szkolenia, zawierający m.in. tory przeszkód, nieogrzewany budynek z łóżkami i budynek szkolny.
Przebiegła przez bramę i wpadła do pomieszczenia z łóżkami, gdzie każdy rekrut, a było ich ośmiu, kucał w półprzysiadzie z rękami na głowie. Nie było to ciężkie ćwiczenie, ale przez dłuższy czas zastygały mięśnie i pozycja robiła się bardzo niewygodna. Izzy zasalutowała instruktorom i szybkim krokiem skierowała się w stronę łóżka z numerem 5. Nie było jeszcze jednej osoby, więc Isabelle ustawiła się w takiej samej pozycji jak inni. Wszyscy wiedzieli, kogo brakuje. Czekali tak jeszcze godzinę, która ciągnęła się jak trzy, podczas której instruktorzy patrzyli na nich wzrokiem zimnym jak stal.
Do środka wpadł Peter Simmons. Rekruci zmierzyli go spojrzeniem wyrażającym w połowie wściekłość, w połowie współczucie. Zaraz miał przejść piekło.
- Rekrucie numer sześć! - zaczął instruktor Pike. - Czy wiesz, o której mieliśmy zacząć?
- Tak, sir. O piątej trzydzieści – odpowiedział posłusznie chłopak, stojąc na baczność.
- A wiesz, która godzina jest teraz?
Peter rzucił przelotne spojrzenie na niedziałający zegar ścienny.
- Po siódmej, sir?
- To pytanie? Na łapy i robisz pompki, dopóki nie pozwolę ci przestać.
Peter posłusznie padł na ziemię i zaczął robić ćwiczenie.
- Reszta, baczność! - wszyscy odetchnęli, szybko wykonując polecenie. - Od dzisiaj ja i instruktorzy, Speaks i Ambers, będziemy waszym koszmarem. Przez następne dziewięćdziesiąt siedem dni działacie jak w zegarku, dzień w dzień. Żadnych świąt, żadnych weekendów. O piątej zero zero pobudka, dziesięć okrążeń wokół budynków lub zaprawa fizyczna, punkt piąta trzydzieści biegniecie parami przez tor przeszkód. O szóstej trzydzieści toaleta poranna, o siódmej zero zero jecie śniadanie, potem jeszcze jedna półgodzinna przebieżka i lecicie na lekcje, gdzie nas nie ma; są wasi nowi nauczyciele. O dwunastej trzydzieści mała przerwa na lunch, a potem trafiacie znów do nas i o trzynastej zero zero zwykle mamy wędrówkę w góry z wielkimi plecakami. Punkt piętnasta wracamy tutaj i macie lekcję z instruktor Speaks, a o szesnastej zero zero lekcję karate. Odrabiacie lekcje, macie na to godzinkę. Punkt dziewiętnasta kolacja, potem zaprawa fizyczna do dwudziestej, toaleta wieczorna i gasimy światła o dwudziestej pierwszej. Zrozumiano?
- Tak jest! - odpowiedzieli chórem rekruci.
- Tak jest, instruktorze Pike! - poprawiła ich ostrym tonem Speaks. Dzieciaki powtórzyły.
- Możesz wstać, Simmons – zwrócił się do chłopaka Pike. - I skoro wasz kolega sobie zjadł ciepłe, pyszne śniadanko, to wy macie teraz pół godzinki na zaprawę fizyczną.
Wszyscy, równym krokiem, odmaszerowali na zewnątrz.

*Amerykańska sieć księgarni, gwarantuje spory wybór książek, czasopism i magazynów a także płyt CD i DVD, coś w stylu naszego Empiku – przyp. autora.

sobota, 21 czerwca 2014

CHERUB: 1

- Będziesz musiała powtarzać... Zakład, że tak? - mówił chłopak siedzący przy stoliku juniorów. Miał brązowe włosy, dziecięcą twarz i figlarne, zielone oczy. Był najwyższy ze wszystkich dzieci dookoła. I miał szarą koszulkę. A każdy junior dookoła miał czerwoną.
- Co ty, Alan, to nie może być aż takie złe... - zaprzeczyła Isabelle, wysportowana dziesięciolatka. Uważała, że to niemożliwe, żeby każdy tak narzekał na szkolenie podstawowe. No bo w końcu... wszyscy agenci przez to przechodzą, tak? I większość bez większych szkód. 
- Młodziutka, naiwna... - zaśmiał się Peter. Był bliźniakiem Izzy. Przeczesał ręką czarną czuprynę i zmrużył duże, brązowe oczy, patrząc na siostrę i rzucając jej nieme wyzwanie.
- Cztery minuty, też mi coś – wzruszyła ramionami dziewczyna. - słyszałam, że to właśnie młodsze rodzeństwo jest bardziej towarzyskie i w ogóle.
- Ale to starsze inteligentniejsze...
Izzy się roześmiała. Uwielbiała się w ten sposób kłócić z bratem. A właściwie, z braćmi. Miała też jednego starszego – Daniela, na którego wszyscy mówili Dan. Miał szesnaście lat a jego kariera agenta już powoli sięgała końca. Dziewczyna była z niego dumna – uwielbiała się chwalić tym, że ma brata w czarnej koszulce. Przecież to najwyższa ranga, prawda?
Jej rozmyślania przerwała nadchodząca para kolejnych przyjaciół. Olivia, roześmiana włoszka w szarej koszulce, tak samo jak Alan i Joshua, blondyn o brązowych oczach, syn prezeski całej tej szopki – jak mówili na organizację CHERUB. 
CHERUB to jednostka tajnych służb wywiadowczych. Tylko, że dosyć nietypowa jednostka, bo agentami są dzieci, najczęściej sieroty, ale są też dzieci byłych agentów, w wieku od dziesięciu do siedemnastu lat. Dużo osób by się temu sprzeciwiało, bo przecież to niebezpieczne – posyłać dzieci na akcje. Jednak Izzy nie znała innego życia – jedynie z opowieści Dana i innych szpiegów wiedziała, jak wygląda życie poza kampusem CHERUBA. Nudne lekcje, normalni znajomi, prześladowanie w szkole, granie na komputerze całymi nocami. 
Jednak nie przeszkadzało jej to, bo kampus CHERUBA był luksusowym kompleksem zawierającym różnej głębokości baseny, dojo (sala, w której ćwiczy się japońskie sztuki walki – przyp. Autora), bieżnie, siłownie, boiska, tory przeszkód na różnych wysokościach, jezioro, nowoczesne centrum planowania misji, budynek mieszkalny juniorów, stare centrum planowania misji, które miało być przerobione do końca miesiąca na kolejny budynek mieszkalny dla agentów, najstarszy budynek z pokojami dla szpiegów, a do tego główny budynek – gdzie znajdowała się recepcja, gabinet prezeski, sale szkolne i stołówka. Cały teren kampusu był otoczony lasami, w których znajdowały się tereny do ćwiczeń i, ogrodzony siatką, ale jednak doprowadzony dróżką do kampusu, teren szkoleniowy – specjalnie dla rekrutów w niebieskich koszulkach, gdzie niedługo mieli się znaleźć Izzy, Peter, Joshua i inni nieszczęśnicy.
- Cześć – przywitała się Olivia. Co jest na śniadanie?
- Zobacz sobie – wzruszył ramionami Peter. - My, jak zwykle wzięliśmy płatki, ale co ty tam wybierzesz, czarnulko, to już twoja sprawa.
- Nie nazywaj mnie tak – warknęła Olivia.
- Bo co, kochanie? Pociągniesz mnie za włosy? - Izzy wiedziała, że przegiął w momencie, kiedy jej odpowiedział. Olivia była czarnoskóra, a Peter zawsze się z tego naśmiewał, dlatego tych dwoje się ciągle kłóciło.
- Chodź tutaj, juniorze! - krzyknęła włoszka. - Jestem od ciebie starsza, nie masz szans!
I w chwili, kiedy zapowiadała się niezła walka, do stołówki wkroczyła prezeska – Zara Asker, mama Josha. Podeszła do syna.
- Joshua, potrzebuję cię na chwilę u mnie.
- Maaamooo... - jęknął chłopak. I tak był już synkiem prezeski.
- I zabierz kogoś ze sobą.
Wystarczyło jedno spojrzenie, żeby Isabelle wiedziała, że to ona pojedzie z Joshuą. Nie, żeby jej to przeszkadzało; zawsze ich uspokajała, przez co była najmilsza i najbardziej kompromisowa w grupie.
Weszli do windy. Prezeska nie odzywała się do czasu, kiedy zjechali na dół i, pozdrowiwszy kobietę przy recepcji, przeszli do gabinetu Zary.
- Przepraszam za tamto – oznajmiła, kiedy z ulgą usiadła na fotelu i wskazała im pozostałe miejsca. - Usiądźcie.
- O co chodzi? - spytał Joshua.
- Mam mały problem z jednym z pomarańczowych.
- Jaki? - zainteresowała się Izzy.
- Nie chce rozmawiać z nikim dorosłym. Nie chce wyjść z pokoju. Ma traumę.
- I...? 
- Jest w waszym wieku. Chciałabym, żebyście do niego poszli.
- Tak? W czerwonych koszulkach? - uniósł brwi Josh. - Przecież musimy mu pokazać, że jesteśmy z nim.
- Wiem... Dlatego mam dla was te – prezeska wstała i wyciągnęła z szafki dwie pomarańczowe koszulki i rzuciła po jednej Isabelle i Joshowi.
     Chłopak natychmiast założył swoją. Izzy natomiast zdjęła koszulkę juniorów i już miała się zasłonić, ale przypomniała sobie, że ma na sobie kostium, bo na pierwszą lekcję w czwartki chodziła na basen. Spokojnie założyła pomarańczową koszulkę.
- W sumie, dlaczego mamy to zrobić? - spytała.
- Pamiętam, że dostaliście po pięćdziesiąt okrążeń za wojnę z niższym piętrem – zaczerwienili się. - Zmniejszę wam to do dwudziestu pięciu.
Isabelle pomyślała o tych trzydziestu, które zrobiła. Spojrzała na Joshuę. Wiedziała, że pomyślał o tym samym.
- I zwolnienie z wypracowania z historii? - zmrużyła oczy.
- Wiesz, w każdym innym wypadku bym odmówiła, ale... niech będzie. - uległa Zara. - Potrzebujemy agentów. A, powiedziałam wam? Musicie przejść przez testy rekrutacyjne. I nie pokazujcie, że umiecie to zrobić z zamkniętymi oczami, dobra? Wasza legenda jest prosta: nie znacie się, Izzy, twoi rodzice zginęli w wypadku, Josh, siedzisz w domach dziecka i rodzinach zastępczych, odkąd pamiętasz.
Isabelle była zaskoczona tym, jak Zara, kochająca matka i żona, potrafi nagle zmienić się w bezwzględną kobietę z służb wywiadowczych.
- Dlaczego my, a nie wyszkoleni agenci? To już jest misja.
- Nie myślałam, że to wam będzie przeszkadzać. Wiedziałam, że istnieje możliwość, że padnie takie pytanie, więc dobrze. Chodzi o to, że brakuje nam agentów, przez to, że dzieci są coraz leniwsze. Mają osiem lat i sadło jak mężczyzna w średnim wieku. Dlatego wysyłamy coraz więcej naszych agentów na misje rekrutacyjne i normalne. Liczba spadła z czterystu agentów na dwieście osiemdziesiąt – to średnie liczby.
- No dobra... dla wypracowania z historii...
Kiedy szli tak razem, koło siebie, oboje w pomarańczowych barwach, ludzie patrzyli się na nich pytająco. Josh nachylił się do Izzy i szepnął jej:
- Nigdy tego nie założyłem. Super, nie? I teraz nikt nie może ze mną gadać, patrz.
     Podszedł do granatowej koszulki. Każdy w kampusie wiedział, kim jest Joshua, ale teraz, kiedy miał koszulkę dla gości, nikt nie mógł z nim rozmawiać. 
- Przepraszam... - zaczął chłopak.
- Josh... to znaczy zakaz rozmów z pomarańczowymi – z otwartymi oczami odpowiedział agent.
Junior wrócił do Isabelle.
- Niezłe, nie?
Izzy zachichotała. Szli dalej.
- Hej, to tutaj – wskazała na drzwi. - Wiesz, czuję się, jakby to była moja pierwsza misja – uśmiechnęła się. - A szkolenie za dwa tygodnie.
Po wejściu zobaczyli pobojowisko. Pokój wyglądał jak pokój normalnego agenta, z tym, że wszystko było zachlapane wodą, wykładzina porwana, drzwiczki od mikrofalówki odłamane, kable od telewizora przecięte, a ekran komputera całkowicie porysowany. 
- Halo? - zawołała Isabelle.
- Kim jesteście? - doszedł do nich wystraszony głos z łazienki. Izzy rozpoznała, że chłopak mówi po hiszpańsku.
- Nazywam się Joshua... - odezwał się syn prezeski w tym języku.
- A ja Izzy.
Chłopiec wyjrzał zza drzwi. Isabelle zdziwiła się, gdy go zobaczyła. Myślała, że będzie to wystraszony chłopczyk, a pokazał się dwa lata starszy od niej, bojowo nastawiony chłopak. 
- Myślałem, że to ktoś dorosły – oznajmił.
- Nie wiem, co tu robię – zaczął Josh. - Nikt na korytarzu nie chce ze mną rozmawiać...
- Ze mną też nie chcieli, bo mam pomarańczową koszulkę – dodała Isabelle i zmarszczyła brwi. - dziwni jacyś...
- Wyszedłem, Izzy też. I się spotkaliśmy. Byliśmy w dwóch innych pokojach i tak jakoś... pomyśleliśmy, że tutaj też ktoś może być.
- Jestem... wiecie, o co w tym chodzi? Przychodził do mnie z tuzin dorosłych, każdy chciał mnie przekonywać do tego, żebym z nimi poszedł.
- Wiesz... Nie jestem pewien, ale to chyba jakiś rygorystyczny dom dziecka... - zaczął Josh.
- Dom dziecka? - zdziwiła się Izzy. - Zwariowałeś? Taki wysokobudżetowy?
- Ale w sumie on dobrze gada... - zamyślił się chłopak.
- Tak, mhm. Oczywiście, przecież w każdym domu dziecka są telewizory i łazienki w pokojach.
- Ale popatrz, chociażby przez okno. Mało dorosłych i dużo dzieci. Wszystkie tak samo ubrane, mają glany. Tu musi być jakiś rygor...
- Jasne, pomarz sobie o dziesięciogwiazdkowym hotelu od razu! - krzyknęła Isabelle. - Rozumiesz, o czym mówię?!
- Nie za bardzo...
- To poprawczak! Wysłali nas do jakiejś dziury, pewnie zaganiają na wojnę po ukończeniu piętnastu lat albo nawet i wcześniej... - chlipała Izzy. - Zginiemy... Już nie zobaczę Estery, nie pogadam z Hansem... - dziewczyna miała łzy na całej twarzy.
- Nie, spokojnie... - podszedł do niej Hiszpan. Ukląkł i zaczął mówić. - Znajdziemy jakieś wyjście, dobrze? Moja mama była gangsterką, może podam im jakieś informacje i...
- Jak się nazywasz?  - przerwał Josh. - Zastanawia mnie to.
- Franco – przedstawił się chłopak.
- Możesz to zrobić? - odezwała się Isabelle.
- Ale co?
- Oddać informacje o twojej mamie... nie musisz, wiesz?
- Jeśli będzie to konieczne to tak, ale mam nadzieję, że obejdzie się bez tego.
- Może już pójdziemy? - Joshua już niecierpliwie podrygiwał.
Hiszpan wstał i podał rękę Isabelle, dalej skulonej na ziemi. Dziewczyna otarła łzy i wyszła za chłopakami na korytarz. Zaczęli podchodzić do innych, nieprzyzwyczajonych do widoku aż trzech pomarańczowych koszulek, osób i pytać o różne rzeczy. Ktoś pokazał windę, a w windzie ktoś inny pierwsze piętro. Dojechali do recepcji, gdzie miła pani wskazała im gabinet z nazwiskiem "ZARA ASKER". Isabelle często zastanawiała się, jakby to było, gdyby dopiero teraz dołączyła do CHERUBA. Jednak teraz miała się przekonać, jak czują się nowicjusze. 
- Pukamy? - spytał Franco i natychmiast wystukał dziwny rytm w drzwi.
- Czy to Sick of it? - odezwała się Isabelle. - Kocham Skilleta!
- Tak. Ale moją ulubioną piosenką jest Madness in me.
- Serio? Bo ja myślę, że Not Gonna Die jest lepsze. Albo American Noise... -
- Zamknijcie się – przerwał jej Joshua. - Było "proszę".
- Dobra, sztywniaku – zaśmiała się Izzy. Chłopak zgromił ją wzrokiem.
Weszli do środka. 
- Witajcie - powiedziała Zara. Objaśniła im, co to za miejsce i czym zajmuje się CHERUB. Powiedziała, że jeśli przejdą testy, wystarczy tylko ich zgoda na zostanie agentem brytyjskiego wywiadu. Isabelle i Joshua rozumieli się bez słów, więc dziewczyna reprezentowała chętną do współpracy dziesięciolatkę, a chłopak zadawał mnóstwo dziwnych pytań. Zara odpowiadała na nie wszystkie, na niektóre z lekkim ociąganiem.
- A właściwie, CHERUB to jakiś skrót, prawda? - zapytał po angielsku Franco.
- Tak. Jednak jest związana z tym dziwna historia. Pierwszy prezes CHERUBA zamówił koszulki z tym logiem za wielką kasę. Jednak, zanim zdążył powiedzieć komukolwiek, co to znaczy, pokłócił się z żoną, a ta go zabiła.
Josh zachichotał.
- Kobiety – westchnął teatralnie. - same z nimi kłopoty.
Izzy walnęła go w ramię.
- To strasznie seksistowskie, wiesz?
- Przestań, feministko. My, faceci, nie jesteśmy tylko od dobrego wyglądu.
- Zejdź ze mnie. A co, może chcesz się bić, hmm?
- Stop – stanowczo powiedziała Zara. - Przecież trenowałaś karate, prawda, Isabelle? Josh nie ma z tobą szans. - Izzy wyszczerzyła się. Teraz miała zielone światło na spranie przyjaciela na pierwszej próbie.
- Kiedy zaczynamy? - spytał Franco.
- Teraz. Chyba, ze wam to przeszkadza? - pokręcili głowami. 
Poszli za prezeską do wielkiego dojo. Dzieciaki, z których zdecydowanie większa część miała czarne pasy, stosowały profesjonalne uchwyty. Co jakiś czas było słychać, jak ktoś upada na matę. Isabelle była w ósmym niebie. Jej brat, Dan, dołączył do CHERUBA osiem lat temu. Ponieważ nie chcieli go oddzielać od rodzeństwa, bliźniaki, jako najmłodsze dzieci w kampusie, zaczęły chodzić razem z czterolatkami na różne zajęcia. Dlatego Izzy w wieku dziesięciu lat i pięciu miesięcy miała w karate, w stylu Oyama, czwarty dan. To chyba był rekord, jeszcze nigdy dziesięciolatka nie miała takiego stopnia. W dodatku Isabelle chodziła z 12-sto i 13-sto latkami na lekcje. Mówiła też płynnie po hiszpańsku, francusku, niemiecku, dogadywała się po portugalsku i po polsku. Wiedziała, że jej rodzice by tego chcieli. W końcu byli Polakami. Więc ona też. 
Izzy postanowiła, że nie będzie płakać. Dlatego otarła łzę, przypomniała sobie kilka pocisków z ćwiczebnej amunicji z ostatniego szkolenia przygotowującego do podstawówki, (po których zostały jej wielkie siniaki na udzie i plecach) i od razu miała więcej siły. 
- Zaczynamy? - spytała. Chciała coś zrobić, żeby nie zajmować umysłu rodzicami. Nie chciała tych wspomnień.
Zara skinęła głową. 
- Najpierw chłopaki. Liczymy do pięciu. Jeśli jeden z was podda się pięć razy, wygrywa ten drugi. Zwycięzca walczy z Isabelle, a potem przegrany też. Sumujemy liczbę wygranych. Poddanie się sygnalizujemy albo dźwiękiem, albo uderzeniem dłonią w matę. Można też całkowicie zrezygnować. W przypadku większych urazów idziemy do pielęgniarki. Gotowi?... dobra, start.
Isabelle widziała już wielu amatorów walczących ze sobą. Ale jeszcze nigdy nie widziała aż tak bezstronnej walki. Żaden nie miał odwagi zaatakować, a choć Josh miał za sobą kilka lat ćwiczeń, musiał się ukrywać z tą umiejętnością. Nie mógł jednak ukryć swojej postury i mięśni. Franco był starszy, wyższy, ale miał szczenięce sadełko i poruszał się bardzo wolno. Izzy chciała wybuchnąć śmiechem, kiedy zamachnął się na Joshuę z pięści. Anglik zatoczył się i upadł. Franco wykorzystał okazję i usiadł na nim, dusząc go. Josh uderzył o matę. 
- Jeden zero dla Franco.
Joshua wybuchnął.
- Dawaj, kupo tłuszczu! - krzyknął. - No dawaj! Powal mnie jeszcze raz.
Po tym, jak Isabelle obserwowała porażkę Josha jeszcze kilka razy. Za każdym razem w inny sposób. W końcu Zara ogłosiła wynik. Pięć do czterech dla Franco. 
Dalsze rundy były szybsze. Izzy powalała Hiszpana za każdym razem, a potem zwichnęła mu kostkę. W końcu zrobiła to samo z Joshem, tylko że jemu zwichnęła palec lewej ręki, bo wiedziała, że jest praworęczny. Obaj poddali się po dwóch rundkach. 
- To było proste – uśmiechnęła się Isabelle.
- No dobrze, teraz część pisemna – oznajmiła Zara. - tam macie wodę.
Cała trójka podbiegła do miejsca wskazanego przez prezeskę. Josh i Izzy wiedzieli, że tutaj muszą przyjąć taką samą taktykę. Dziewczyna miała udawać, że wszystko jej poszło jak po maśle, a chłopak, że nic nie umie. Wiedzieli, że te testy i tak nie będą miały większego znaczenia, ale na wszelki wypadek Joshua miał zrobić wszystko prawidłowo. 
Wszystko poszło wspaniale. Następne trzy testy, które polegały na zabiciu kurczaka – Zara wzywała ich po kolei, tylko Joshua wyszedł z tego bez ptasiej krwi i odchodów na koszulce – na przebiegnięciu toru przeszkód i na przepłynięciu 50 metrów, poszło gładko. 
Właśnie siadali na stołówce, odprowadzani ciekawskimi spojrzeniami, kiedy ktoś krzyknął:
- Josh! Usiądź z nami! Kim jest ten nowy?
Izzy spojrzała na niego z niepokojem. 
- Chwila, to było do ciebie? - spytał Hiszpan podejrzliwie.
- Ale przecież mnie tu nikt nie zna... Tylko wy i pani prezes.
- Jasne. Oczywiście. Sorry, że zapytałem – Josh nie wyczuł ironii w jego głosie; nie wiedział, czy to dobry znak.
I wtedy wszystko runęło.
- Hej, stary, co z tobą? - podbiegł Peter i złapał kolegę za ramię. Dopiero po sekundzie zorientował się, że zrobił coś nie tak; Isabelle i Josh mieli pomarańczowe koszulki.
Franco potrzebował tylko ułamka sekundy, żeby skojarzyć ze sobą fakty i wybiec ze stołówki.
- Kretyn – syknęła dziewczyna do swojego brata i pobiegła za Hiszpanem. - Franco! Stój, czekaj!
Chłopak, za którym goniła, nie miał dobrej kondycji, dlatego już po kilku chwilach Izzy go złapała. 
- Co to było?! - wysapał jej w twarz. - Wytłumaczysz mi?! Nie, nie tłumacz. Nie chcę z tobą gadać.
- Posłuchaj... wiem, że nie powinnam, ale Zara powiedziała...
- Jasne, teraz mówisz... - odepchnął ją. Był silny, ale Izzy miała prawie siedem lat szkolenia, więc przygniotła go do ziemi i usiadła mu na brzuchu, unieruchamiając chłopaka dwa lata starszego od siebie.
- Słuchaj – zaczęła. - Nie wiem, w co ze mną pogrywasz, ale mi się to nie podoba. Nie rozumiesz, co oferuje ci CHERUB. Wspaniała edukacja, kondycja, zdrowie, dostanie się na najlepsze z uczelni świata, a przede wszystkim przygody. Widziałeś to, co zrobiłam przed chwilą? Sekunda i leżysz na ziemi. Potrafię się dogadać w pięciu językach i mam czarny pas, czwarty dan karate. Siedem lat szkolenia, jestem tu od zawsze. To, czy chcesz coś takiego przeżyć, w tej chwili zależy tylko od ciebie.
Zeszła z chłopaka i oddaliła się od niego. Szkoda. Pewnie zrezygnuje, a ona go polubiła. A właściwie – rozmawianie z nim. O muzyce, o przeszłości – głównie jego – i o wszystkim. 
Wiedziała jednak, że takie są misje. Bezwzględne i bezlitosne. Wiedziała, że na każdym roczniku był ktoś taki, jak legenda kampusu (na przykład James Adams, ojciec chrzestny Josha – ten chłopak został zdradzony przez agentów na jednej z misji w 2006 (chociaż, według plotek, zaczął historyczną wojnę na żarcie i uprawiał seks w kampusowej fontannie. W co tutaj wierzyć?) - teraz ma 22 lata. Czy Gabriella O'Brien – dźgnięta nożem w 2007 roku przez młodocianego gangstera. Przeżyła, omal nie wykrwawiając się na śmierć – teraz ma 21 lat.). Ona chciała mieć takie przygody. Chociaż nie wiedziała, jak sobie poradzi na zewnątrz – to było jedno z trudniejszych pytań.
Czy dziewczyna, całe życie mieszkająca w kampusie, będzie umiała przeżyć w normalnym świecie?
by Heather - Land of Grafic